niedziela, 16 października 2016

Rozdział 31: Narastający pech - część 2.


Leniwie przetarłam oczy jedną ręką, po czym podniosłam ciężkie powieki do góry. Od razu spostrzegłam, że leżałam na czyimś brzuchu. Mój wzrok szybko powędrował do góry, by zaraz spotkać się z twarzą smacznie śpiącego Axla. Gdy spojrzałam w przeciwną stronę, natrafiłam na kolejnego osobnika uwalonego na tym samym łóżku. Powoli podniosłam się do siadu. Prostopadle do mnie i Rudzielca leżał Duff i, nie wiedzieć czemu, przytulał się do mojej stopy.
Zaczęłam się zastanawiać, co dokładnie wydarzyło się wczoraj, jednak niespecjalnie byłam w stanie cokolwiek sobie przypomnieć. Wiedziałam tylko, że nieźle bolała mnie głowa, co musiało znaczyć, że nasza „mała impreza” raczej się udała.
Ostrożnie  wysunęłam nogę z objęć McKagana i zaraz wstałam z łóżka. Rozglądając się dookoła, zobaczyłam pełen krajobraz pustych butelek porozrzucanych po podłodze, a między nimi Izzy’ego rozwalonego na fotelu oraz Stevena, który głowę opartą miał w jego kroku. Na mojej twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech.
Jedyną osobą, która brała udział w naszej nocnej libacji, a której nigdzie nie dostrzegłam, był o dziwo właściciel pokoju, w którym się znajdowaliśmy. Przeszłam kawałek, uważnie omijając wszystkie flaszki i już po chwili znalazłam naszą zgubę. Slash leżał na podłodze po przeciwnej stronie łóżka i, podobnie jak reszta Gunsów, chrapał w najlepsze. Najprawdopodobniej któreś z nas musiało go z niego zrzucić. Wybacz, Hudson.
Nie chcąc jeszcze budzić chłopaków, najciszej, jak tylko umiałam, otworzyłam drzwi i opuściłam pokój.
Pierwsze, co postanowiłam zrobić, to wziąć zimny, orzeźwiający prysznic. Zdjęłam z siebie ubrania, po czym stanęłam w ceramicznej, biało-złotej wannie i odkręciłam kurki. Chłodny strumień momentalnie zaczął spływać po moim ciele. Zamknęłam oczy i powoli uniosłam głowę, pozwalając, by woda okalała moją twarz. Łagodziło to nieco pulsujący ból głowy. Pomyślawszy o czarnych smugach, które zapewne pojawiły się właśnie na moich policzkach, przetarłam  rękoma okolice oczu, ścierając zupełnie resztki wczorajszego makijażu.
Starając się dodać jakiegoś optymistycznego akcentu do tego dnia, który póki co zapowiadał się przede wszystkim na leczenie kaca, włożyłam na siebie zwiewną sukienkę w kwiaty. W takim doprawdy uroczym wydaniu wyszłam na balkon i już nie do końca uroczo zapaliłam papierosa. Widok stąd prowadził na ulicę z frontowej strony hotelu, toteż zamiast ze względną ciszą i spokojem, których byłam teraz żądna, można było się tu spotkać co najwyżej z trąbieniem klaksonów i spalinami samochodowymi. Alan musiał nam załatwić lokum akurat w pieprzonym centrum miasta. Cholernie wielkie dzięki.
Gdy spaliłam całego papierosa i wysłuchałam przejmującej serenady w wykonaniu kilku kierowców, których cierpliwość w drodze do pracy skończyła się najwyraźniej akurat pod moim balkonem, postanowiłam przejść się na dół i odszukać miejsce, w którym mogłabym zjeść jakieś śniadanie. Dziwnym trafem akurat w momencie, w którym wyszłam na korytarz, spostrzegłam Axla zmierzającego w kierunku windy. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym zamknęłam za sobą drzwi do pokoju i szybkim krokiem pomknęłam ku niemu.
- Axl! – zawołałam, będąc prawie tuż za nim.
Rose przystanął i obrócił się w moją stronę. Na jego twarzy malowało się wszechobecne zmęczenie, ale kąciki jego ust uniosły się w górę, gdy tylko mnie zobaczył.
- Hej, Em. Zastanawiałem się właśnie, gdzie i kiedy zniknęłaś.
- Wstałam jakąś godzinę temu i poszłam wziąć prysznic. Chłopaki jeszcze śpią?
- Tak, a przynajmniej tak mi się wydaje. Kiedy wychodziłem, byli tam wszyscy poza tobą – oznajmił i zrobił nieco dłuższą pauzę, podczas której przenikliwie wpatrywał się w moje oczy. – Szłaś na śniadanie? – zapytał po chwili już nieco bardziej naturalnie.
Kiwnęłam głową i wspólnie udaliśmy się w stronę windy.
Mężczyzna w recepcji skierował nas do hotelowej restauracji. Podobnie jak w holu, podłoga wyłożona była kafelkami, a z sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Pomimo wielu stolików rozstawionych na całej długości pomieszczenie to przypominało jednak bardziej salę balową, którą pewnie w rzeczywistości stawało się na polecenie co poniektórych ważniejszych gości.
Zdecydowaliśmy się zająć stolik w rogu sali, po przeciwnej stronie od okien. Pora na szczęście nie była jeszcze bardzo późna, toteż udało nam się załapać na menu śniadaniowe. Oboje zamówiliśmy sobie jajka z tostami i bekonem, a do tego kawę.
Pomimo kaca, który chyba dokuczał nam obojgu po wczorajszych nocnych wybrykach, i  ogólnego zmęczenia spowodowanego zmianą czasu nastrój między nami był całkowicie pogodny, a rozmowy kleiły nam się wyjątkowo dobrze. Uśmiech, jakkolwiek zmarnowany, zdecydowanie przeważał nad wyraźnie zarysowanymi pod naszymi oczami ciemnymi obwódkami.
Gdy skończyliśmy jeść i jedynie dopijaliśmy resztki jeszcze z lekka ciepłej kawy, w sali restauracyjnej pojawił się Izzy, bez krępacji popalając papierosa. Znalazłszy się tuż obok naszego stolika, przywitał się jedynie zwięzłym „cześć”, po czym jednym ruchem zgasił niedopałek w popielniczce i przysiadł się do nas. Nie zapowiadało się, by miał jeszcze cokolwiek powiedzieć, więc sama postanowiłam zagaić i dowiedzieć się, co z resztą z Gunsów. Stradlin oznajmił nam wówczas,  oczywiście niesamowicie obszernie, że się obudzili. Nie musiałam na szczęście wyciągać z niego więcej informacji, bo po niedługiej chwili dołączyli do nas także Duff ze Stevenem. Od nich dowiedziałam się, że Slash  póki co jeszcze „wracał do siebie”.
- Nie mam pojęcia, co robiliście wczoraj w nocy – zaczął stanowczym i niezbyt zadowolonym tonem Alan, ledwo postawił stopę w restauracji – i pewnie nawet nie chcę wiedzieć. Mam tylko nadzieję, że nie zaprzepaściliście właśnie t r z e c h  s u p e r  w a ż n y c h  k o n c e r t ó w.
W momencie, gdy kończył mówić ostatnie s u p e r  w a ż n e słowa, w progu pojawił się Hudson. Szedł powolnym krokiem i w znaczący sposób trzymał się za głowę. Za pewne miał też przymrużone oczy, jednak nie byłam w stanie tego stwierdzić, ponieważ skrzętnie ukrył swoją twarz za brązowymi loczkami; chyba nawet bardziej niż zwykle.
- Nie przesadzaj, nie jest tak źle – powiedział dość lekceważąco do menadżera. – Tylko trochę boli mnie gardło. No i głowa. Ale Emmy powiedziała, że pójdziemy do apteki i kupimy jakieś leki. I wtedy będzie git, prawda, Em? – powiedział i zwrócił głowę w moją stronę. Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
- Eee… Tak, tak, jasne – odparłam z udawanym przekonaniem. Oczywiście, na samą chorobę pewnie by pomogły. Z tym że w ciągu kilkunastu ostatnich godzin ta choroba zdążyła nieco ewoluować, zmieszawszy się z innym mocno dokuczliwym schorzeniem zwanym potocznie kacem. Głęboko wątpiłam, by w aptece znalazły się na to leki.
- Eh, niech Wam będzie – westchnął Niven. – Nie mam ochoty na darcie się na Was z samego rana. Tym bardziej że mieliśmy się dzisiaj stąd ruszyć i zobaczyć chociaż część miasta, korzystając z faktu, że już tu jesteście. W między czasie wstąpimy do apteki i kupimy coś dla Saula.
Gdy wszyscy byli już gotowi, zgodnie ze słowami Alana opuściliśmy hotel. Razem z nami poszedł jeszcze Tom oraz Robert, oczywiście w towarzystwie swojego wszędobylskiego aparatu. Dzisiaj jednak nie czekały na nas żadne luksusowe samochody. By zaczerpnąć trochę typowego brytyjskiego klimatu, mieliśmy pojechać autobusem. Piętrowym, oczywiście.
W pół drogi na przystanek mieliśmy szczęśliwie aptekę, więc Slash nie musiał długo czekać na swoje leki. Tuż przed wejściem do środka Axl stwierdził jeszcze, że chyba ma na coś uczulenie, bo dostał wysypki na rękach. Wobec tego jemu też coś kupiliśmy.
 Nie obyło się także bez wejścia do monopolowego, „chociażby po to, żeby zobaczyć, co tu w ogóle sprzedają za ścierwo”. Chłopaki jednak zdążyli się oczywiście zaopatrzyć się w kilka butelek zgodnie z wspaniałomyślną zasadą „czym się strułeś, tym się lecz”. Axl poprosił także Roberta, by ten zrobił mu zdjęcie z opakowaniem jakiegoś dziwnego deseru, który, ku wielkiemu rozbawieniu chłopaków, nosił nazwę Spotted Dick*. Zarobił również drugą fotografię, tym razem w towarzystwie Izzy’ego, na którym razem trzymają małe pudełeczka fasoli** z napisem „eat me”. Tak, typowy wyraz twarzy Stradlina pasował do tego tekstu jak ulał.
Ostatecznie byliśmy w kliku różnych miejscach – na Picadilly Cirucus, w sklepach w Soho, a także w biurze WEA***, które było europejskim oddziałem macierzystej wytwórni Geffena i na dachu którego chłopaki zdążyli opróżnić do czysta swoje wcześniej zakupione trunki. Nie odniosło to chyba jednak najlepszego skutku. Wszyscy wciąż czuli się tak samo do dupy, o ile nie jeszcze gorzej. Zdawało się, że najlepiej funkcjonującym z nas wszystkich był Robert John, a gwoli ścisłości – jego aparat. Skurczybyk uwiecznił na swojej kliszy całe to nasze skacowane i wymęczone zwiedzanie.
Ostatnim punktem wycieczki była, znajdująca się na granicy Soho, Denmark Street – sławna brytyjska ulica pełna firm publishingowych i przeróżnych sklepów muzycznych. Sami weszliśmy do jednego z nich.
Na praktycznie całej długości jego głównej części rozciągały się regały pełne kaset z najróżniejszymi wykonawcami  i gatunkami muzycznymi. Po prawej znajdowała się kasa, a obok niej, pod ścianą, w równym rządku stały gitary elektryczne. Pozostałe instrumenty zostały ustawione na małym półpiętrze, na które prowadził metalowe, kręcone schody.
Przez kilka minut stałam przed jedną z półek i po kolei przejeżdżałam palcami po wszystkich kasetach, które znajdowały się przede mną. Pustym spojrzeniem wgapiałam się w poszczególne tytuły. Abbey Road, Let It Be, Paranoid, Hunky Dory, Diamond Dogs… Czy rzeczywiście chciałam je kupić? Nie wiem.
Nie odrywając dłoni ani wzroku od kaset, bezmyślnie przeszłam wzdłuż całej półki. Dopiero gdy zorientowałam się, że opuszki moich palców bezradnie zawisły w powietrzu, nie znajdując już oparcia w małych, plastikowych pudełkach, spojrzałam przed siebie. Kawałek dalej stał Slash i przyglądał się bordowemu Gibsonowi SG, od razu przywodzącemu na myśl czerwone rogi i szkolny mundurek Angusa. Zdawał się być tak samo „skupiony” jak ja jeszcze przed momentem, ale wcale się temu nie dziwiłam. I prawdopodobnie nie powinnam się była też dziwić temu, że po kilku sekundach znalazł się na podłodze, jednak stało się to tak nagle, że na chwilę aż stanęło mi serce.
- Slash, jezu, nic Ci nie jest?! – zawołałam z malującą się wciąż w moim oczach paniką i w mgnieniu oka podbiegłam do mulata. – Co się stało? – zapytałam po chwili, chwytając go za rękę i pomagając mu się podnieść.
- Wszystko w porządku – odparł, starając się z powrotem stanąć prosto na nogach, po czym podrapał się po głowie, marszcząc twarz w nieprzyjemnym grymasie. – To tylko ta choroba… No i może odrobinę kac, ale tylko trochę.
- Chcesz wrócić do hotelu? – zapytałam troskliwie.
- Nie, nie, nie trzeba. Dam radę, tak jak reszta.
Pokiwałam głową i jakby odruchowo na słowo „reszta” zaczęłam rozglądać się po sklepie. Izzy stał przy  półce z końcowymi literami alfabetu, znajdującej się po przeciwnej stronie pomieszczenia, i w skupieniu przeglądał kasety, chociaż przy jego zwykle kamiennej twarzy trudno było mi stwierdzić, czy nie było ono jedynie pozorne. Nieco dalej, oparci o ścianę, stali Steven z Duffem i rozmawiali o czymś z Robertem Johnem. Najwidoczniej dali sobie już spokój z udawaniem, że przy swoim obecnym stanie byli rzeczywiście czymkolwiek zainteresowani. Przeleciałam wzrokiem dookoła jeszcze kilka razy, jednak nigdzie nie dostrzegłam Rudzielca. Nieco mnie to zaniepokoiło.
- Slash, widziałeś gdzieś Axla? – zapytałam ze słyszalnym zmartwieniem w głosie.
Mulat pokręcił głową, na co ja niepewnie przygryzłam wargę. Następnie przeprosiłam Saula i ruszyłam w stronę wyjścia, które było jedynym punktem niewidocznym z tej części sklepu, a w którym miałam nadzieję jak najszybciej odnaleźć Rose’a.
Minąwszy próg pomieszczenia, od razu mignęły mi przed oczami rude włosy, widoczne przez balustradę schodów prowadzących do sklepów na wyższych piętrach. Na moich ustach od razu zagościł delikatny uśmiech, wyrażający ulgę; zniknął jednak szybciej niż się pojawił. Nim sama zdążyłam podejść do Axla, na swojej drodze zupełnie ni stąd, ni zowąd spostrzegłam trzech ochroniarzy maszerujących w jego stronę. Cóż, jeśli w tamtej chwili byłam zwyczajnie podenerwowana, to po kilkunastu następnych sekundach musiałam być już ostro wkurwiona - te pieprzone dupki po prostu do niego podeszły, chwyciły za ręce i chciały go stamtąd wynieść!
- Co jest, do chuja?! – wrzasnął kompletnie zaskoczony i zdezorientowany Rose, raz po raz spoglądając na każdego z osobna. – Wypierdalać z tymi łapami! – warknął po chwili do ochroniarzy, ogarnąwszy, co się działo, i momentalnie zaczął się im wyrywać. – Przecież nic nie zrobiłem, wy pierdolone skurwysyny!
Nie czekając ani chwili, szybko znalazłam się obok. Starałam się wedrzeć pomiędzy nich a Axla i odciągnąć go od nich. Ciągnęłam za rękawy, krzyczałam, żeby zostawili go w spokoju – na próżno. Wszyscy zaczęli się przepychać i tarmosić, a z ust Axla posypała się masa wyzwisk.
Nagle jeden z ochroniarzy brutalnie odepchnął mnie na bok, tak że prawie uderzyłam plecami o ścianę. Wówczas wściekłość Rose’a wzrosła do naprawdę niebotycznych rozmiarów. Z nadzwyczajną siłą wyrwał jedną rękę z uścisku ochroniarza i w swojej wyobraźni widziałam już, jak bierze zamach i wymierza siarczysty cios pięścią. On jednak, nie bacząc na nic innego, jak najszybciej objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, zasłaniając mnie przed tymi gnidami tak, by nie mogli mnie tknąć. Uniosłam głowę do góry i skierowałam wzrok na jego twarz. Nie patrzył na mnie. Jego oczy nabiegły krwią, były pełne wściekłości. Gwałtowanie wypuszczał powietrze przez nos, a całe jego ciało było wyraźnie napięte; czułam to doskonale.
Bóg jeden wie, co by się dalej stało, gdyby dokładnie w tym momencie nie pojawili się Alan i Tom. Wymiana zdań między nimi a ochroniarzami była dosyć ostra, ale na szczęście krótka. Dzięki nim szybko zostawili nas w spokoju.
- Wszystko w porządku? – zapytał Axl z troską, gdy już nie musiał mnie osłaniać i odsunęliśmy się od siebie na nieco większą odległość. Jego oczy były spokojne, jednak nadal widocznie przekrwione.
- Powinnam chyba raczej zapytać o to Ciebie.
- Jaa.. Tak, tak, jest okej – odparł, zmieniając nieco ton głosu, i niepewnie przetarł kark dłonią. - Po prostu trochę gorzej się poczułem. To pewnie przez te leki na wysypkę. Chciałem po prostu tam posiedzieć i poczekać, aż mi przejdzie.
- Jasne. Rozumiem – odpowiedziałam krótko, ale z wyczuwalną empatią. Następnie uśmiechnęłam się do niego nieznacznie, a Rose odwzajemnił gest.

***

Po powrocie do hotelu praktycznie każdy bez słowa udał się do swojego pokoju; podobnie zrobiłam i ja. Zdjęłam z siebie z lekka przepoconą sukienkę, umyłam się najszybciej, jak tylko umiałam, wcisnęłam na głowę za duży t-shirt i położyłam się do łóżka. Jego miękkość w pierwszej chwili zdawała się być niemal zbawienna po całym tym ciężkim dniu. Teraz jednak mijało już ponad dwadzieścia minut, a ja nadal nie byłam w stanie zmrużyć oka.
Zarzuciłam flanelową koszulę na ramiona i wyszłam na balkon; w przelocie wzięłam papierosy i zapalniczkę z szafki nocnej. Odpaliłam jednego i bez celu zaczęłam wpatrywać się w niebo – było to na pewno lepsze niż gapienie się sufit.
- Ładna noc, prawda? – usłyszałam nagle po mojej prawej.
Odwróciłam głowę w tamtą stronę i na mojej twarzy zupełnie niespodziewanie pojawił się delikatny uśmiech. Axl stał oparty o balustradę i to raz spoglądał na mnie, to na niebo. W jego zielonych oczach odbijał się blask księżyca, co sprawiało, że wyglądały naprawdę pięknie.
- Co tutaj robisz? – zapytałam, również zerkając w stronę migoczących gwiazd. – Myślałam, że obok mnie ma pokój Izzy.
- Miał, to prawda. Ale się z nim wymieniłem.
- No tak – odparłam, kręcąc głową z cichym śmiechem. – Mogłam się tego spodziewać.
Gdy to powiedziałam, uśmiechnął się do mnie ciepło, jednocześnie z radością wpatrując się w moje oczy. Zaraz jednak ponownie odwrócił wzrok i zaczął się rozglądać dookoła, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno byliśmy sami. Następnie podszedł do barierki przedzielającej nasze balkony i zaczął przez nią przechodzić. Po chwili stał już obok mnie.
- A Ty? Co tutaj robisz? – zapytał, patrząc na dłoń, w której trzymałam papierosa, i przejechał po niej opuszkami palców. – Poza paleniem, rzecz jasna.
- Nie mogłam zasnąć – westchnęłam, a następnie podniosłam wzrok z powrotem na niebo i powoli zaciągnęłam się dymem. Później odwróciłam się w jego stronę i podałam mu niedopałek.
- Wydawało mi się, że jesteś raczej zmęczona – powiedział i również się zaciągnął, patrząc przy tym cały czas na moją twarz.
- Mi też. – Wzruszyłam ramionami.
Nie odezwał się, ale z jego spojrzenia byłam w stanie wyczytać pytanie. Co jest, mała? – zadźwięczało mi w głowie i przez krótką chwilę stałam tylko, patrząc się w jego oczy. Kilka sekund później znowu odwróciłam wzrok.
- Martwię się – zaczęłam w końcu. -  O cały ten wyjazd. O was. Od momentu, kiedy opuściliśmy Hell House, wszystko zdaje się iść coraz gorzej. A to dopiero drugi dzień z dwóch tygodni. Boję się, co będzie dalej.
- Nie martw się, Em –  starał się dodać mi otuchy. - Poczekaj tylko, aż zaczniemy grać. Wtedy wszystko się zmieni.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego dość smutno.
- Nie zapowiada się póki co, żeby miało się zmienić…
- Zmieni się – powiedział z przekonaniem, niemal wchodząc mi w słowo. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję Ci to.
Stałam przed nim bez słowa i wpatrywałam się w niezmienny,  pewny siebie wyraz twarzy, w błyszczące się oczy. Po chwili jednak spojrzałam w dół. Powoli wyciągnęłam rękę do przodu i z pewną dozą ostrożności chwyciłam jego dłoń. Momentalnie poczułam jak zaciska się na mojej.
                - Obiecuję – powtórzył.

* - Spotted Dick jest nazwą własną brytyjskiego deseru, który nie jest sprzedawany (a przynajmniej tak mi się wydaje) w Stanach Zjednoczonych, więc Gunsi, nie znając tej nazwy, zrozumieli ją dosłownie, stąd ich rozbawianie. W wolnym tłumaczeniu może ona oznaczać "nakrapiany kutas".
** - szczerze, nie mam pojęcia, co to jest, więc napisałam, że fasola. Jeśli ktoś ma lepszą teorię, to chętnie ją usłyszę.
*** - WEA - Warner-Elektra-Atlantic
_________________________________________________________________________________
          Witam! Wiem, że na ten rozdział trzeba było czekać dość... długo. Ale przewidywałam niestety, że tak będzie, kiedy zacznę chodzić do szkoły. Druga klasa liceum to już niestety nie jest zabawa, szczególnie jak chce się zdawać na maturze pięć rozszerzeń - po prostu czasu brak. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i będziecie wybaczać dalej, bo wątpię, by dużo się w tej kwestii zmieniło.
          Rozdział nie jest może za długi, ale to w sumie tylko "część", więc mam nadzieje, że jest to w miarę zrozumiałe. Pierwotnie był dłuższy, ale zdecydowałam, że nie będę pisać o czymś, co zupełnie niczego nie wnosi, lub maksymalnie to skrócę, żeby nie było nudno. Dlatego właśnie podróż Gunsów po Londynie jest tak pobieżnie przedstawiona (poza sytuacją w sklepie muzycznym). No i nie wińcie mnie raczej co do bezsensowności niektórych sytuacji. Prawie każdy pomysł został zaczerpnięty z wydarzeń rzeczywistych.
          Poza tym możecie mnie jechać równo. Czuję niby, że jest lepiej, niż było, ale nadal nie idealnie, bo wiele rzeczy robiłam w pośpiechu. Tak czy siak, tym razem jestem całkiem zadowolona.
          Dodam jeszcze tylko, że co prawda starałam się to uwzględnić, ale może nie do końca to widać - powodem tego ogólnego zmęczenia i przymulenia nie jest tylko kac, ale też w bardzo dużej części zmiana czasu (no i choroba w przypadku Slasha). Żeby nie było, że Gunsi tacy słabi są.
          Serdecznie pozdrawiam. :*

niedziela, 28 sierpnia 2016

Rozdział 31: Narastający pech - część 1.


Było wcześnie rano, koło piątej. Minęliśmy właśnie jedno z wyjść lotniska i żwawym krokiem przemierzaliśmy pas startowy, by wreszcie dostać się do naszego samolotu, którym za kilka chwil mieliśmy polecieć do Anglii. A w zasadzie to raczej godzinę temu. Chłopakom niestety nie chciało się pakować wczoraj, więc robili to dzisiaj z samego rana, przez co oczywiście byliśmy już nieźle spóźnieni. Na szczęście lecieliśmy prywatnym samolotem, więc przynajmniej nie groziło nam, że poleci bez nas.
- Mam wielką nadzieję, że naprawdę spakowaliście wszystko, co trzeba – powiedziałam, zawzięcie ciągnąc za sobą swoją walizkę. Starałam się nadążyć za wszystkimi, jednak zdecydowanie utrudniał mi to uparcie wiejący od samego rana wiatr, przez który co chwilę musiałam odgarniać sobie włosy z twarzy. - Od razu mówię, że ja wam swoich rzeczy pożyczać nie będę.
- Nie martw się, Em, wszystko jest pod kontrolą – odparł Steven, idący niewiele przede mną. – Chociaż... chwilę, czy wziął ktoś suszarkę?
Westchnęłam głośno i zakryłam oczy dłonią, wyrażając tym głęboką dezaprobatę. Od samego początku wiedziałam, że tak będzie. Zajebisty początek wyjazdu.
Gdy dotarliśmy na miejsce, bagażowi wzięli jeszcze tylko nasze walizki, po czym w pośpiechu umieścili je w odpowiednim miejscu i można było wsiadać. Axl jako pierwszy stanął przed schodkami prowadzącymi do samolotu i, chwyciwszy za metalową poręcz, spojrzał na nas zza swoich okularów przeciwsłonecznych.
- No to lecimy do pieprzonej Anglii – powiedział i uśmiechnął się dumnie.
Wszyscy zapakowaliśmy się do środka, łącznie z Alanem, Tomem Zutautem, kilkoma innymi ludźmi od Geffena, technicznymi i Robertem Johnem, znajomym fotografem chłopaków. Ja i Gunsi zajęliśmy miejsca z samego przodu – Slash ze Stevenem, Axl z Izzy’m, a na końcu ja z Duffem. Po kilku minutach odezwała się stewardessa, która kazała nam zapiąć pasy i wyjaśniła, co robić w razie niebezpieczeństwa. Tuż po tym samolot wystartował.
Uczucie odrywania się od ziemi i obserwowanie, jak się od niej oddalamy, było dość niespotykane i jednocześnie nieco przerażające, nie tylko z powodu, że odbywałam właśnie mój pierwszy lot w życiu, ale też dlatego, że oznaczało to zostawianie domu. Los Angeles. Stanów. Całej Ameryki Północnej. Po opuszczeniu samolotu mieliśmy znaleźć się w miejscu oddalonym stąd o kilka tysięcy kilometrów, być może zupełnie innym niż to, w jakim dotychczas przyszło nam się znajdować. Nadal miałam co do tego bardzo mieszane uczucia.
- Będzie fajnie, Em, zobaczysz – powiedział nagle Duff, kładąc dłoń na mojej i gładząc ją delikatnie.  – Od razu jak dolecimy, to pójdziemy do jakiegoś klubu i porządnie się nawalimy – zaproponował, uśmiechając się do mnie łobuzersko. – Może być?
Odpowiedziałam mu radosnym śmiechem i oczywiście pokiwałam twierdząco głową. Po chwili dałam mu jeszcze całusa w policzek, a następnie oparłam się o jego ramię i już z większym zadowoleniem wróciłam do wpatrywania się w  widoki za oknem.
Kilka kolejnych godzin minęło nam na niezobowiązujących rozmowach, zamawianiu drinków od stewardess, paleniu papierosów i ucinaniu sobie krótkich, przeważnie nieudanych drzemek. O ile jeszcze na samym początku nasza szóstka była w stanie uczynić ten lot całkiem znośnym, to z godziny na godzinę atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Zdawało się, że wszyscy mieli już po dziurki w nosie tego siedzenia w miejscu, gapienia się na chmury i niemożliwości ruszenia się zupełnie nigdzie poza ten pieprzony samolot. Zapowiadał się naprawdę długi lot.
W pewnym momencie Duff mruknął pod nosem coś na temat tego, że ma już dość całej tej podróży, dorzucając do tego oczywiście kilka przekleństw, po czym podniósł się ze swojego siedzenia, przeszedł kawałek korytarzem i zniknął – najprawdopodobniej w toalecie. Potraktowałam to krótkie wystąpienie jedyne cichym westchnięciem i szybko wróciłam do wbijania znudzonego wzroku w chmury za oknem. Po kilku sekundach miejsce obok mnie zostało jednak ponownie zajęte. Obróciłam głowę ze zdziwieniem, zastanawiając się, dlaczego McKagan tak szybko wrócił, jednak wtedy zorientowałam się, że to wcale nie był on.
- Hej, żyjesz jeszcze? – zapytał Axl, posyłając mi zmarnowany uśmiech.
- Ta, jakoś daję radę – odparłam, również próbując się uśmiechnąć. – A ty?
- Powiedzmy, że jestem trochę znudzony, ale nie jest jeszcze tak źle. Izzy przykładowo wypalił już prawie dwie paczki fajek i chyba powoli dostaje świra.
- Wcale nie dostaję świra – usłyszeliśmy głos rytmicznego z miejsca przed nami.
- Nie, kurwa, wcale – powiedział Rose, przybliżając się do przerwy miedzy siedzeniami – tylko ręce Ci chodzą jak pojebane.
- Pieprzyć to – odparł Stradlin, odpalając kolejnego papierosa, na co ja tylko pokręciłam głową.
- Duff też już ledwo daje radę – oznajmiłam, ponownie spoglądając na Rudzielca. - Jeśli chcesz, to możesz tu zostać, bo wydaje mi się, że raczej szybko nie usiądzie z powrotem na miejscu – dodałam i posłałam mu półuśmiech. Chwilę potem lekko przymknęłam oczy i z moich ust wydobyło się przeciągłe ziewnięcie.
- Jesteś zmęczona? – zapytał momentalnie Axl.
- Odrobinę – odpowiedziałam, przetarłszy oczy.
- Może się trochę prześpij?
- Próbowałam już, ale jest dość… niewygodnie – oznajmiłam, znacząco dotykając ręką siedzenia. - Trudno tutaj zasnąć.
- Jeśli chcesz, możesz położyć mi głowę na kolanach – zaproponował Rose. -  To nie szczyt luksusu, ale może będzie nieco lepiej.
Omiotłam wzrokiem jego nogi, a następnie skupiłam go na wyrazie jego twarzy.
- A ty? – zapytałam nieco niepewnie. - Nie jesteś zmęczony?
- Em, przeżywałem już bardziej męczące rzeczy niż lot samolotem. Jestem znudzony, prawda, ale nie zmęczony. No już, kładź się – powiedział, ruchem głowy pokazując w dół.
Uśmiechnęłam się do niego blado, ale z wdzięcznością. Po chwili podciągnęłam nogi pod siebie, a następnie powoli rozłożyłam się na dwóch siedzeniach, nieśmiało kładąc głowę na kolanach Rudzielca.  On z kolei delikatnie pogładził mnie po włosach i wsunął mi kosmyk za ucho. Swoją ciepłą dłoń ostatecznie umiejscowił jednak na moim ramieniu. Odetchnęłam głęboko, mimowolnie się uśmiechając i zamknęłam oczy.
Obudził mnie nieprzyjemny, drażniący zapach. Powoli podniosłam powieki i wciągnęłam powietrze w nozdrza. Zdawało mi się, że czułam dym. Nie, nie papierosowy. Dym spalenizny.
- Axl… - powiedziałam cicho, pomału podnosząc się do pionu – ty też to czujesz? – zapytałam, nerwowo rozglądając się dookoła i starając się namierzyć źródło zapachu.
Rose spojrzał na mnie nieco zdziwiony. Sam jednak zaraz zaczął węszyć i po chwili z niezadowoleniem zmarszczył brwi, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że moje odczucia były słuszne. Wstał ze swojego siedzenia, ręką podpierając się na tym przednim, i wychylił się do przodu, spojrzeniem przelatując najpierw po miejscach, gdzie siedzieli Izzy i Duff, a następnie po tych, należących do Stevena i Slasha. W tym samym momencie, gdy jego wzrok się zatrzymał, z kabiny pilotów zdążyły wyjść dwie stewardessy, których piskliwy krzyk rozległ się zaraz po całym samolocie. Zanim zdążyłam się zorientować, o co tak właściwie chodziło, dziewczyny migiem wyciągnęły Slasha z jego siedzenia, a po chwili jedna z nich złapała za gaśnicę i skierowała strumień białej substancji na fotel Hudsona. Axl momentalnie opuścił swoje miejsce i szybko znalazł się przy skołowanym gitarzyście.
- Co tu się, do jasnej cholery, odpierdala? – zapytał Hudson, patrząc to raz na Rudzielca, to na stewardessy.
- Wow, Slash! – zawołał nagle Steven, z rozdziawionymi ustami patrząc na siedzenie obok niego. – Podpaliłeś samolot! Ale jazda!
- Jazda? – powtórzył Rose, przyglądając się Popcornowi z niedowierzeniem – Adler, pierdzielnij się w łeb!  Saul, nic ci nie jest? – zapytał gitarzysty, spoglądając na niego z troską.
Chwilę po tym, gdy upewniliśmy się, że z Hudsonem wszystko w porządku i wyjaśniliśmy całą sytuację ze stewardessami, usłyszeliśmy głos pilota, który poinformował nas, że powinniśmy jak najszybciej zająć  miejsca i zapiąć pasy, ponieważ przymierzaliśmy się do lądowania, tak więc chłopaki szybko zakończyli swoją wymianę zdań i usiedli w swoich fotelach. Poza Slashem oczywiście, który niestety musiał znaleźć inne siedzenie, bo jego w dalszym ciągu było całe w pianie gaśniczej.
Gdy tylko samolot wylądował, całą szóstką czym prędzej odpięliśmy pasy i wręcz wybiegliśmy na zewnątrz, bynajmniej nie w celu zobaczenia miasta na własne oczy, tylko żeby jak najszybciej znaleźć się poza tą przeklętą machiną. Nie zastanawiając się tak naprawdę nad niczym innym, byliśmy trochę zdziwieni, gdy na dworze przywitała nas kompletna ciemność.
- Hej, co jest, do cholery? Kto zgasił słońce? – zapytał Popcorn, wgapiając się w czarne niebo. – Przecież wylatywaliśmy z L.A. o pierdolonej piątej rano.
- Steven, obawiam się, że niestety pomiędzy Los Angeles a Londynem jest różnica czasu – oznajmiłam perkusiście, sama chwilę temu przypomniawszy sobie o tym fakcie.
- Ale aż taka? Tu jest kompletnie ciemno. Musi być chyba jakaś…
- Dwudziesta trzecia – wtrącił Alan, wychodząc właśnie z samolotu, i wszystkie spojrzenia momentalnie zwróciły się w jego stronę. – A dokładniej siedem po.
- Ja pierdolę – podsumował Slash.
Tuż po opuszczeniu lotniska całą ekipą wpakowaliśmy się do kilku czarnych, wypasionych samochodów, które podjechały po nas na zamówienie Alana, jak przypuszczałam. Podróż nimi była niemałą odskocznią od codziennego jeżdżenia rozklekotanym Fordem chłopaków. W czasie drogi wspólnie ustaliliśmy, że tuż po dotarciu do hotelu weźmiemy tylko klucze do naszych pokoi i odstawimy bagaże, a później, pomimo dość późnej pory, pójdziemy na miasto, żeby trochę odstresować się po tym ciężkim locie.
Hotel już na samym wejściu okazał się równie wypasiony co nasz transport. Oszklone drzwi wejściowe prowadziły do wielkiego holu z podłogą wyłożoną ozdobnymi kafelkami, ścianami pokrytymi impresjonistycznymi obrazami oraz wielkim kryształowym żyrandolem zwisającym z sufitu. Na samym końcu znajdowały się szerokie schody i dwie windy, a po lewej mieściła się recepcja. Podczas gdy my rozglądaliśmy się dookoła, Alan, jakby kompletnie zaznajomiony z tym miejscem, zdążył już do niej podejść i zapewne ustalić wszelkie formalności z mężczyzną stojącym za konturem.
- Okej,  chłopaki to tak – zaczął, podchodząc do nas – tutaj są klucze do waszych pokoi, plus oczywiście do pokoju Emmy – oznajmił, wręczając je każdemu z Gunsów po kolei, a na koniec jeden również mi. - Numerki od pięćdziesiąt trzy do pięćdziesiąt osiem, piętro szóste. Możecie teraz tam iść i jako tako się rozpakować. Przyjdę do Was za jakieś piętnaście minut i przedstawię Wam, jakie są plany na najbliższe dni.
Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami na znak, że rozumieliśmy przemowę Nivena, po czym odwróciliśmy się i pociągnęliśmy nasze bagaże w stronę wind. Wjechaliśmy na szóste piętro i zatrzymaliśmy się pośród pokoi, które wskazał menadżer. Spojrzałam wówczas na przedmiot w swojej ręce i przeczepiony do niego numerek. Pięćdziesiąt siedem. Szybko zlokalizowałam drzwi do mojego pokoju, podeszłam do nich, wsunęłam kluczyk w zamek i przekręciłam go. Zanim jednak uczyniłam cokolwiek więcej, odwróciłam głowę w bok i rozejrzałam się dookoła. Tuż po mojej prawej do środka właśnie wchodził Izzy, drzwi dalej stał Steven. Naprzeciwko z kolei znajdował się pokój Slasha, a obok niego Duffa. Dokładnie po przekątnej, najdalej ode mnie z dłonią zaciśniętą na klamce tkwił za to Axl i zdawało się, że ze złością przypatrywał się drzwiom, które prowadziły do pokoju Izzy’ego. Po kilku sekundach odwrócił od nich swoje spojrzenie i przeniósł je na mnie. Nie spodziewał się chyba jednak, że ja też będę akurat na niego patrzeć, toteż szybko zmienił wyraz swojej twarzy i nieco speszony spuścił wzrok w dół.
- No to… do zobaczenia za chwilę, Em – wydukał po chwili, próbując się do mnie uśmiechnąć, po czym szybko zatrzasnął za sobą drzwi.
Przez kilka sekund wpatrywałam się jeszcze w numerek na nich. Pięćdziesiąt cztery. Odwracając wzrok, zacisnęłam usta w wąską linijkę i weszłam do swojego pokoju.
Pierwsze i najważniejsze, co przykuło moją uwagę, to wielkie, podwójne łóżko zasłane białą pościelą. Uśmiechnęłam się do siebie na ten widok. W Hell House zawsze spałam z Duffem na jego materacu lub ewentualnie na kanapie w salonie, jeśli akurat przygruchał  sobie jakąś panienkę. A tutaj nie dość, że zamiast materaca było łóżko, to jeszcze wielkie, podwójne i całe m o j e. Już po krótkiej chwili z niekrytą radością zatapiałam się miękkim materacu, rozkładając się na całej jego powierzchni. Może ten Londyn nie był jednak taki zły.
Jakieś dziesięć minut później usłyszałam pukanie do drzwi. Podobnie jak reszta chłopaków, szybko wyjrzałam na korytarz, gdzie zastaliśmy oczywiście Alana. Wspólnie weszliśmy do pokoju Hudsona, w którym wszyscy rozłożyliśmy się na łóżku, fotelach lub też podłodze i wysłuchaliśmy przemówienia Nivena dotyczącego przede wszystkim terminów oraz godzin koncertów i prób.
- Dobra, to skoro wszystko już wiecie – powiedział na koniec, klasnąwszy w dłonie – możecie wrócić do swoich pokoi i iść spać. Widzimy się jutro.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego z niedowierzaniem.
- Spać? – rzucił Axl i parsknął cicho. – Coś Ty, idziemy na miasto – oznajmił Alanowi i szybko został poparty kilkoma podobnymi stwierdzeniami.
- Co? Chłopaki, jest już po północy. Porąbało Was? Jak dzisiaj gdzieś wyjdziecie, jutro nie będziecie się nadawali do życia. A im wcześniej przyzwyczaicie się do zmiany czasu, tym lepiej dla wszystkich. Zachowajcie się chociaż trochę profesjonalnie, proszę.
- Ej, może jednak rzeczywiście zostańmy tutaj – powiedział rozłożony na swoim łóżku Slash, zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać i ponownie zaprotestować przeciwko temu pomysłowi. – Mam wrażenie, że jakieś choróbsko mnie łapie – dodał i na dowód tego zakaszlał przeciągle.
- Tym bardziej uważam, że nie powinniście nigdzie wychodzić – stwierdził Alan, lustrując nas wszystkich poważnym wzrokiem, a Axla w szczególności. – Liczę na to, że tak właśnie będzie. Widzimy się jutro rano – powiedział po raz drugi, po czym opuścił pomieszczenie.
- Zajebiście, kurwa – warknął po chwili Rose w kierunku Slasha z podobną złością w oczach, jaką widziałam u niego jeszcze niedawno na korytarzu.  – Jesteśmy w Londynie, w całkowicie nowym mieście i zamiast gdziekolwiek wyjść, będziemy siedzieć na dupie w tym pierdolonym hotelu. Świetna robota, panie Hudson.
- Odpieprz się ode mnie – odparł Saul, przewracając się na bok i zasłaniając twarz ręką, którą położył na poduszce, oraz oczywiście swoimi włosami. – Łeb mnie napierdala, a gardło jeszcze bardziej. Nie będę się nigdzie szlajał.
- Czyli mieliśmy wyjść i iść się napierdolić, a zamiast tego zostaniemy w hotelu i pójdziemy spać jak jakieś grzeczne panienki, tak? Taki jest Twój plan?
- Ej, kurwa, ale ja nie zasnę teraz, nawet jakbym zajebiście chciał – wtrącił Duff.
- Ja pierdolę, kto powiedział, że musimy iść spać? – westchnął Slash i, zauważywszy, że to chyba nie koniec dyskusji, odgarnął włosy z oczu. - Przyniesiemy jakieś butelki i będzie git.
- Butelki? – włączyłam się w końcu i ja. – Tobie to by się chyba jakieś leki teraz przydały.
- E tam. – Hudson machnął ręką. – Czysta wystarczy. To najlepsze lekarstwo na wszystko. – Uśmiechnął się krzywo.
- Skoro tak, to po chuj chcesz tu siedzieć?! Możesz sobie wypić czystą na mieście, ale nie, zamiast tego musisz psuć wszystkim plany i…
- Zamknijcie się, do cholery! – huknął na nich Izzy, siedzący wcześniej cicho na fotelu w kącie pokoju. – Nie wiem, czy pamiętacie, ale przyjechaliśmy do tego pieprzonego Londynu, żeby zagrać koncerty, a jeśli Slash po naszych nocnych wypadach będzie się czuł jeszcze gorzej niż teraz, to gówno z tego wyjdzie.
- Jezu, to w takim razie niech zostanie! Czemu mielibyśmy nie iść z jego powodu?!
- Ej, Axl, daj spokój – odezwał się także Popcorn. - Jesteśmy przecież zespołem, powinniśmy się trzymać razem.
Rose już otwierał usta, żeby znowu coś odpyskować i wyglądał, jakby cały gotował się ze złości. Wiedziałam już, że próby chłopaków w opanowaniu sytuacji zejdą raczej na marne, więc postanowiłam sama spróbować swoich sił w nadziei, że może mi uda się go nieco uspokoić.
- Axl – powiedziałam stanowczo, patrząc prosto na niego.
Rudzielec nagle zamilkł i szybko zwrócił wzrok w moją stronę. Nie było już w nim widać wówczas tej wściekłości; jakby sam dźwięk mojego głosu momentalnie sprawił, że stał się spokojniejszy.
 – Steven ma rację – powiedziałam już nieco delikatniej niż wcześniej i podeszłam bliżej do wokalisty. - Tak, wiem, mieliśmy dzisiaj wyjść. Wszyscy na to liczyliśmy, Slash też. Ale plany czasami się zmieniają. Tak bywa, trudno. Nic wielkiego przecież się nie stało. Po prostu wyjdziemy jutro, a dzisiaj posiedzimy trochę tutaj – oznajmiłam, po czym powoli wyciągnęłam rękę w jego stronę i położyłam ją na jego ramieniu – okej?
 Rose patrzył mi w oczy z miną bez żadnego konkretnego wyrazu, po czym przejechał wzrokiem wzdłuż mojej ręki, którą cały czas go dotykałam. Po chwili ponownie spojrzał na mnie i posłał mi prawie niezauważalny uśmiech.
- Okej. – Pokiwał głową. – Niech będzie.
Również się uśmiechnęłam i stałam tak, wpatrując mu się prosto w oczy. Piękne, zielone oczy…
- Zajebiście – powiedział Slash, wyrywając mnie z dziwnego otępienia, w którym przez chwilę się znalazłam. – To w takim razie dzwonimy do recepcji i zamawiamy alkohol – oznajmił, sięgając jednocześnie po słuchawkę telefonu stojącego na szafce nocnej, po czym szybko wykręcił numer, który kilka minut temu podał nam Alan. - Halo, dzień dobry… Nie, nie dobranoc, nie idziemy jeszcze spać… A, no tak, pan wybaczy, ja tu nie mieszkam. W każdym razie chciałbym zgłosić zamówienie do pokoju numer pięćdziesiąt osiem. To będzie… hmm… no tak ze dwanaście butelek czystej.
Słysząc to, otworzyłam szeroko oczy.
- Co? Hudson, pojebało Cię? – wysyczałam w stronę mulata. – Przecież my tego nie wypijemy.
- Cicho, wypijemy – rzucił, zakrywając ręką słuchawkę. – A jak nie, to najwyżej zostanie na później – dodał, po czym wrócił do rozmowy z recepcjonistą. – Hmm… tak, tak. Pięćdziesiąt osiem. Tak. Chłopaki, chcecie coś jeszcze? – zawołał, tym razem już się z tym nie kryjąc.
- Dziewczyny! – odpowiedział mu od razu Adler.
- Okej, to jakby mógł pan załatwić jeszcze parę chętnych dziewczyn, to byłoby bardzo… co? Am. No dobrze, dobrze. Przepraszam, nie krzycz pan tak. To tylko te dwanaście butelek w takim razie. Dziękuję bardzo, do widzenia. – Zakończył rozmowę, odkładając słuchawkę na miejsce. – Sory, chłopaki, ale dziewczyn ponoć nie będzie. Ten koleś strasznie się wkurwił, jak o tym wspomniałem. Pewnie nigdy w życiu nie ruchał, dlatego się tak spina.


Przewróciłam oczami ze śmiechem, ale nie skomentowałam wypowiedzi Saula. Zamiast tego zaproponowałam, żeby może włączyć jakąś muzykę, skoro już mieliśmy tu siedzieć i pić, a dodatkowo nasze pokoje miały naprawdę wysoki standard i zostały wyposażone w odtwarzacze magnetofonowe. Axl na szczęście zabrał ze sobą kilka kaset, więc już po kilku minutach po całym pomieszczeniu roznosiły się dźwięki Sticky Fingers Stonesów. Już przy Black Sugar nabrałam ochoty do tańczenia, toteż porwawszy Stevena na środek pokoju, podrygiwałam razem z nim w rytm muzyki przez całą piosenkę i jeszcze trochę dłużej. Bawiliśmy się w ten sposób, dopóki naszych uszu nie dobiegło głośne pukanie do drzwi. Nie wyłączając muzyki, Duff z zacieszem na twarzy poszedł je otworzyć, mając z pewnością nadzieję na jak najszybsze otrzymanie przeznaczonej dla niego butelki wódki. I owszem, otrzymał ją. A do tego siarczysty ochrzan za puszczanie muzyki po ciszy nocnej. Axlowi, gdy tylko to usłyszał, od razu ponownie skoczyło ciśnienie i już chciał się awanturować z pracownikiem, który do nas zawitał, jednak szybko uspokoiliśmy go wspólnie ze Stradlinem i grzecznie przeprosiliśmy za nasze zachowanie. Zaraz po tym znacznie skręciliśmy głośność na magnetofonie.
- Eh, zajebiście, kurwa – westchnął Rudy, siadając na podłodze plecami oparty o łóżko. – Najpierw nie możemy nigdzie wyjść, potem puszczać muzyki. Co teraz? – zapytał cynicznie.
- Teraz, mój drogi – zaczął Hudson, zaśmiawszy się – przyszła pora na otworzenie butelek.
Axl przygryzł lekko wargę, po czym podniósł głowę do góry i skierował swoje spojrzenie na mnie. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu wódką, którą trzymałam w ręku. Jeden z kącików ust Rose’a momentalni uniósł się ku górze.
Pierwsza butelka szła szybko, łyk po łyku. Po jakimś czasie obejrzałam się za siebie. Slash odpadł jako pierwszy, chyba jeszcze przed dopiciem do połowy, i spał smacznie na swoim łóżku. To z pewnością wina tej choroby. Wyglądało na to, że jednak jego „leczenie” nie przyniesie oczekiwanych skutków. Ponownie odwróciłam się w lewo.
- Za udane koncerty – rzucił Duff i stuknął swoją butelką o moją.
Druga połowa butelki. Tak przyjemnie mi się tańczyło. Popcorn, nie poddawaj się! Taniec… więcej tańca. Czy muzyka nie była za głośno? Pieprzyć to. Izzy, nie przyciszaj! Więcej tańca… Hop, hop… Ten materac był taki miękki. I sprężysty… Hop, hop… Twarz Axla... Mój śmiech… Nie, jego śmiech. A może mój? Miał takie piękne, zielone oczy… Hop, hop.
Druga butelka. Leżę… Rude włosy… Pocałunek w policzek? Czyj? Zielone oczy… Szept. Emmy… Emmy… Moja słodka dziecino…. Już nigdy więcej mnie nie zostawiaj.
Druga połowa butelki. Ciemność.
_________________________________________________________________________________
          Witam! O ile widzieliście mój wpis na fanpage'u, to wiecie, że znowu rozdział wyszedł za długi, dlatego musiałam go rozdzielić na dwa. Wydaje mi się jednak, że nikt raczej nie będzie z tego powodu bardzo niezadowolony, bo dzięki temu wstawiam tę część wcześniej. Wiem, że i tak jest dość późno, ale byłam przez dziesięć dni na wyjeździe, na którym słabo miałam czas pisać.
          W kilku najbliższych rozdziałach przedstawię parę sytuacji, które miały miejsce w rzeczywistości i zostały opisane w książce "Patrząc jak krwawisz". Wydały mi się one dość ciekawe, dlatego postanowiłam je tutaj umieścić. Jedną z tych sytuacji, którą być może zauważyliście, jest zaśnięcie Slasha z papierosem w dłoni i podpaleniem siedzenia.
          Jak Wam się podoba końcówka? Jest ona napisana w nieco innym stylu niż zwykle, bo chciałam w odpowiedni sposób oddać bałagan w pijanym umyśle Emmy. Mi osobiście całkiem przypadła do gustu.
          Chciałabym też przypomnieć, że wszystkie pytania wciąż możecie zadawać mi na asku. Ostatnio co prawda ten serwis trochę podupada, ale nadal staram się być tam w miarę aktywna.
          Jako że zaniechałam już powiadamiania o rozdziałach w wiadomościach prywatnych, wszystkie informacje pojawiają się na fanpage'u. Jeśli chcecie wiedzieć o rozdziałach na bieżąco, wystarczy, że włączycie powiadomienia ze strony. Na ten temat wstawię post również na facebooka, w którym wyjaśnia, jak to zrobić.
          Serdecznie pozdrawiam. :*

środa, 3 sierpnia 2016

Rozdział 30: Czasami do dobrej zabawy wystarczą tylko dwie osoby.


- Chciałbym się doczekać takiej sytuacji, kiedy włączę sobie radio i nie będę miał ochoty się zrzygać po tym, co usłyszę – powiedział Axl do dziennikarza.
Siedzieliśmy wszyscy w Hell House – ja, Gunsi, Tom Zutaut i dwóch kolesi z brytyjskiego magazynu muzycznego Sounds. Przyjechali do nas dzisiaj, żeby przeprowadzić z chłopakami wywiad, który, zdaniem Alana, miał narobić trochę szumu wokół zespołu przed zbliżającymi się koncertami w Londynie. Polegał on jednak głównie na wymianie zdań między dziennikarzem i Axlem oraz co jakiś czas Slashem. Reszta raczej za bardzo się nie udzielała. Ja sama stałam tylko w progu kuchni i przysłuchiwałam się rozmowie.
- Gdy myślę o całej tej „scenie”, to chce mi się rzygać – powiedział Slash. – L.A. cały czas postrzeganie jest jako fajne miejsce pełne gejów. Naprawdę obrywamy nieźle od ludzi, którzy uważają nas za pozerów.
- To Poison wszystko spierdolili – stwierdził Axl z żalem. – Pierwszy zespól z L.A. po Mötley Crüe, który podpisał kontrakt, których potem promowała mocno MTV, ale których potem napiętnowano jako pustych głupków bez pomysłu. Poison chwalili się w całych Stanach, że to oni rządzą na Strip. Kurwa, co za bzdura!
- Mamy zaplanowane jak to wszystko będzie wyglądać – oznajmił, gdy zapytano o ich debiutancki album. – Ta płyta dopiero pokaże, na co nas stać. Ja śpiewam na pięć albo sześć różnych sposobów, więc żadna piosenka nie jest podobna do drugiej, chociaż wszystkie są hardrockowe.
Dalej wypowiadali się też Slash i raz nawet Izzy. Mówili jeszcze trochę o samym zespole, o inspiracjach i o kilku różnych zespołach, między innymi o Van Halen, Mötley i Aerosmith. Ostatnie pytanie dziennikarza zostało skierowane jednak nie do chłopaków ani nawet do Alana, lecz do mnie. Chodziło mianowicie o to, jaka jest moja rola w pracy zespołu.
- Moja rola? – powtórzyłam i zaśmiałam się nieco drwiąco. – Moją rolą jest pilnowanie, żeby te skurwysyny nie pozdychały.
Po zakończonym wywiadzie fotograf chciał jeszcze zrobić chłopakom parę zdjęć, żeby mieć co dołączyć do artykułu. Wnętrze Hell House nie było zbyt dobrym miejscem do tego typu przedsięwzięcia ze względu na klasyczny rozpierdol, który tam panował pomimo moich największych starań, więc wszyscy wyszliśmy na ganek i tam chłopaki zaczęli pozowanie. Pierwszy raz widziałam ich podczas takiej sesji i musiałam przyznać, że niesamowicie rozbawił mnie ten widok, zwłaszcza gdy każdy z nich starał się wyglądać tak bardzo poważnie i groźnie. Ze względu na moją reakcję skończyło się zapewne na tym, że praktycznie na każdym zdjęciu któryś z Gunsów patrzył się na mnie z głupim zacieszem lub też po prostu wybuchał niekontrolowanym śmiechem.
Tuż przed zakończeniem tego całego widowiska, dziennikarz zapytał jeszcze o ich plany przed przyjazdem do Londynu jako słowa podsumowania.
- No jak to co? – odparł momentalnie Slash. – Robimy imprezę!

***

- Nie mam zielonego pojęcia, jak tyle osób mieści się w takim małym domu, ale jest z a j e b i ś c i e – powiedziała Lily, przenosząc rozradowane spojrzenie na Duffa przy wypowiadaniu ostatniego słowa. Miałam wrażenie, że za każdym razem, kiedy miała kontakt z którymkolwiek z Gunsów, była tak samo mocno podjarana. – Jeszcze raz dzięki za zaproszenie, Em.
- Nie ma za co. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, a przegapiłaś poprzednią imprezę, więc tym razem nie było nawet o tym mowy. To jak, napijesz się jeszcze? – zapytałam, chwyciwszy w rękę napoczętą butelkę Jacka i już chciałam ją otwierać, gdy nagle usłyszałam głos dobiegający z salonu:
- Caroline?! –  zawołał ktoś ze zdziwieniem. Gdy tylko usłyszałam to imię, na moją twarz momentalnie wstąpiła powaga. Mogłabym zwyczajnie uznać, że mi się tylko zdawało, ale było to słychać zdecydowanie zbyt dobrze. Szybko odstawiłam butelkę z powrotem na stół i, rzuciwszy Lily i Duffowi krótkie „poczekajcie”, zamaszystym krokiem skierowałam się do wyjścia z kuchni.
Gdy tylko przekroczyłam próg, tuż obok drzwi wejściowych zobaczyłam drobną blondynkę uwieszoną na szyi Slasha.
- Caroline? – powtórzyłam wcześniejsze pytanie mulata.
- O, hej Emmy – pisnęła dziewczyna, po czym szybko oderwała się od Hudsona, energicznie machając do mnie ręką. Wyglądała na niesamowicie szczęśliwą i, co więcej, w żadnym stopniu nie przejmującą się faktem, że nie powinno jej tu być.
- Co ty tu, do cholery, robisz? – zapytałam już z większym wyrzutem niż zdziwieniem. - Przecież masz szlaban.
 - Owszem, mam – odpowiedziała beztroskim tonem. – Ale dowiedziałam się, że urządzacie imprezę i nie mogłam jej przegapić. Tym bardziej że zaraz wyjeżdżacie.
- Skoro masz szlaban, to jak... Czekaj. Skąd wiedziałaś, że urządzamy imprezę?
- Saul mi powiedział. – Spojrzała na niego z promiennym uśmiechem. – Rozmawialiśmy dzisiaj przez
telefon.
Szybko przeniosłam na Slasha spojrzenie pełne dezaprobaty.
- No co? Nie patrz tak na mnie – próbował się bronić. - Nie miałem pojęcia, że tu przyjdzie, naprawdę.
Przewróciłam tylko oczami, po czym szybko wróciłam wzrokiem do Collins.
- Jak w ogóle wyszłaś z domu? Myślałam, że będą Cię pilnować.
- Wyszłam przez okno. Drzwi od pokoju są zamknięte na klucz od środka, więc nikt nie pomyśli, że mnie tam nie ma, a co najwyżej, że nie mam ochoty na rozmowy. Zresztą i tak rzadko ktokolwiek do mnie zagląda, więc nie ma się o co martwić. – Uśmiechnęła się szeroko.
Lustrowałam dziewczynę od góry do dołu zdziwionym spojrzeniem. Byłam naprawdę... zaskoczona. Sądziłam, że poprzedni wybryk był tylko jednorazowy, a tym razem posłucha rodziców i zostanie w domu. Nie spodziewałam się, że tak po prostu tu przyjdzie, a już tym bardziej... że wyjdzie przez okno.
Wiadomo, po części czułam się trochę jak jej opiekunka i przy zdrowych zmysłach powinnam była ją jak najszybciej wysłać do domu, żeby nie miała kłopotów. Jednak z drugiej strony... byłam też chyba jej przyjaciółką, prawda? Musiałam przyznać, że z tej perspektywy taka zbuntowana Caroline nawet mi się podobała. Dziewczyna chciała po prostu trochę wolności. Jako przyjaciółka, nie miałam zamiaru niszczyć jej marzeń.
- Eh, no cóż – westchnęłam i uśmiechnęłam się krzywo. – W takim razie baw się dobrze.
Uśmiech Collins w mgnieniu oka stał się jeszcze szerszy. Po chwili blondynka zniknęła w wirującym tłumie tańczących ludzi.
- Dzięki, Em – powiedział cicho Slash, podchodząc bliżej mnie i odgarniając włosy z twarzy. W jego oczach malowała się radość.
- Nie ma sprawy – odpowiedziałam i posłałam mu delikatny uśmiech. - Tylko tym razem przypilnuj, żeby wróciła do domu wtedy, kiedy trzeba, ok?
- Jasne, nie ma problemu – odparł i zaśmiał się lekko. Po chwili jednak ucichł i zauważyłam, że jego wzrok powędrował chyba w kierunku czegoś, co znajdowało się za mną. – Baw się dobrze, Em. – rzucił nieco tajemniczo, z powrotem spoglądając na mnie, po czym skinął głową i odszedł w tym samym kierunku co Caroline.
Zastanawiając się, co takiego przykuło jego uwagę, szybko odwróciłam się za siebie i zobaczyłam Axla. Stał oparty o ścianę ze skrzyżowanym rękami i patrzył na mnie z półuśmiechem na ustach.
- Kto by pomyślał, że ta mała odwali coś takiego – skomentował sytuację, która miała miejsce przed chwilą. - Na początku jej w sumie nie lubiłem, ale teraz wydaje się nawet całkiem spoko.  Może jednak wyjdzie na ludzi.
Odchyliłam głowę delikatnie na bok i uśmiechnęłam się do niego.
- Też tak myślę. I tak nawiasem to cześć, Rose.
- Hej, Jenkins – powiedział, podchodząc do mnie. Zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów przede moim ciałem, patrząc mi prosto w oczy dziwnie magnetycznym spojrzeniem. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale zanim cokolwiek zdążyło się z nich wydobyć...
- Kogo moje oczy widzą! Pan Rose pojawił się na imprezie! - przerwał mu pewien znajomy, bardzo donośny głos.
Momentalnie skierowaliśmy wzrok w stronę drzwi wejściowych, chociaż i bez tego mogliśmy stwierdzić, że do Hell House zawitali właśnie nieodłączni uczestnicy naszych imprez. Baz przywitał się z naszą dwójką, po czym zaczął coś mówić do Axla, jednak ja, zamiast również wdać się w rozmowę, szybko omiotłam wzrokiem resztę zespołu, zatrzymując spojrzenie na Bolanie. Gdy tylko to zrobiłam, na jego twarzy pojawił się półuśmiech. On też na mnie patrzył. Po kilku sekundach stał już naprzeciwko mnie.

- Miło Cię znowu widzieć, Emmy – powiedział, po czym przysunął się bliżej i pocałował mnie w policzek.  Ja jedynie uśmiechnęłam się lekko, z zakłopotaniem zerkając w podłogę i zaczesując włosy za ucho. – Skoro ponownie spotykamy się na imprezie, to co byś powiedziała na powtórkę z...
- Emmy i ja właśnie wychodziliśmy – przerwał mu Axl.
Szybko odwróciłam głowę w bok i spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. On obdarował mnie jedynie znaczącym spojrzeniem i lekkim skinieniem głową, po czym ponownie spojrzał na Rachela i oznajmił mu pewnym tonem:
- Idziemy do sklepu.
Teoretycznie mogłabym w tamtym momencie po prostu zaprzeczyć, tylko... po co? Zupełnie nie czułam takiej potrzeby. W powyższej sytuacji perspektywa wyjścia gdziekolwiek z Axlem wydawała się lepsza niż ta, w której oganiałam się od Bolana. Szczególnie że zdawałam sobie sprawę, jak bardzo wkurzałoby to Rudzielca, a raczej źle by było, gdyby chłopaki pokłócili się przeze mnie.W końcu oba zespoły się przyjaźniły.
- Am... no dobra – odparł Rachel, pocierając ręką tył głowy. - To w takim razie zobaczymy się później – powiedział i uśmiechnął się niemrawo. Następnie podniósł dłoń do góry w geście pożegnania i odszedł.
Zdawało mi się, że w tym momencie usłyszałam ciche westchnienie ulgi ze strony Axla. Po chwili podszedł do drzwi, otworzył je i z zachęcającym uśmiechem na twarzy kiwnął głową w stronę wyjścia. Już chciałam ruszyć w tym kierunku, jednak wtedy nagle przypomniałam sobie o Lily, którą zostawiłam w kuchni razem z Duffem. Wiedziałam, że nie potrzebuje mojej opieki ani nic w tym guście i doskonale poradzi sobie sama, ale po prostu nie chciałam jej tak zostawiać, skoro ją zaprosiłam.
Zastanawiając się, co zrobić, odwróciłam głowę w stronę wejścia do kuchni. Wtedy okazało się, że Fitch i McKagan już tam stali
- Nie martw się, Em, dotrzymam Lily towarzystwa – oznajmił Duff, zauważywszy zapewne drobne zakłopotanie malujące się na mojej twarzy. – Możecie iść.
Patrząc na rozpromienioną twarz blondynki, byłam pewna, że przy takim układzie będzie nawet bardziej zadowolona, jeśli na pewien czas zniknę z imprezy. Wobec tego posłałam Duffowi uśmiech pełen wdzięczności, pożegnałam się i opuściłam Hell House.
- No więc? Gdzie mnie tak naprawdę ciągniesz? – zapytałam Axla, gdy oddaliśmy się już od domu na kilkanaście metrów. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że celem tej wyprawy wcale nie był sklep, więc nie musiałam tłumaczyć mojego pytania.
- Hmm, zastanówmy się... Może gdzieś, gdzie jest cicho, spokojnie, nie ma takiego tłumu, a mimo to można się dobrze bawić. - Wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko. - Co powiesz na plażę? To chyba będzie coś nowego.
- Byłam już na plaży.
- Ale wątpię, że byłaś tam w środku nocy.

***

Gdy dotarliśmy na miejsce, minęła już północ. Dookoła było niesamowicie cicho i spokojnie, zdawało się, że nie było tu żywej duszy. Słychać było jedynie szum oceanu i lekki wietrzyk wiejący od jego strony.
Zdjęliśmy buty i powoli ruszyliśmy w stronę wody. Zatrzymałam się prawie przed samym brzegiem i w tym samym miejscu przysiadłam na piasku. Axl jeszcze chwilę stał i rozglądał się dookoła, po czym zwrócił wzrok w moją stronę. Uśmiechnęłam się i ruchem głowy zachęciłam go, żeby również do mnie dołączył, co zaraz uczynił.
Podpierając głowę na kolanach podciągniętych pod brodę, obserwowałam księżyc w pełni i oceaniczne fale połyskujące w jego świetle. Axl z kolei wodził ręką po piasku, od czasu do czasu przejeżdżając palcami po wierzchu mojej dłoni. Przez pewien czas siedzieliśmy w całkowitej ciszy.
Rozmyślałam w tym czasie o naszym wyjeździe. To była nasza przedostatnia noc w L.A. Za dwa dni mieliśmy być już w Londynie. Wiedziałam, że chłopaki mieli zagrać tam trzy koncerty, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia, jak to wszystko będzie wyglądać. Tym bardziej że przecież mieliśmy polecieć aż na inny kontynent. To była ciekawa i jednocześnie nieco stresująca perspektywa.
- Jak tam będzie? – zapytałam nagle, wzrok mając cały czas utkwiony w bladym kole błyszczącym na niebie. – Wiesz, w Londynie – dodałam, spoglądając na Rudzielca.
- Nie mam pojęcia, Em – odparł Axl, przesypując sobie drobinki piasku przez palce. -  Jeszcze nigdy nie wyjeżdżałem poza Stany, podobnie zresztą jak chłopaki. Tylko Slash już tam był. Urodził się tam. Ale i tak pewnie nic nie pamięta, bo to było bardzo dawno temu.
- Też nigdy nie wyjeżdżałam za granicę – oznajmiłam nieco zmartwionym głosem. - Moje podróże odbywały się przeważnie z północy na południe i odwrotnie. Nigdy nie zmieniłam nawet strefy czasowej – zaśmiałam się ironicznie.
- Nie martw się, będzie fajnie – powiedział i uśmiechnął się pokrzepiająco. -  Spędzimy tam parę dni, zagramy koncerty, zwiedzimy miasto. Poza tym w końcu będzie tam nasza piątka i ty. To już gwarantuje dobrze spędzony czas.... Aczkolwiek czasami do dobrej zabawy wystarczą tylko dwie osoby – dodał, spojrzawszy się na ocean. Po chwili zdjął z siebie kurtkę i położył ją na piasku. Następnie wstał, by zacząć pozbywać się reszty garderoby.
- Co ty robisz? – zapytałam, unosząc do góry jedną brew i wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Idę popływać. W końcu jesteśmy na plaży, nie? – powiedział wesołym tonem i skierował się w stronę wody. Zanurzył w niej stopy i wolnym krokiem zaczął brnąć naprzód. – No dawaj, Em! Chodź! – zawołał, odwróciwszy się w moją stronę, gdy był już zanurzony po kolana.
- Coś ty! Woda na pewno jest zimna jak cholera!
- Wcale nie! No chodź, nie bój się! Będzie fajnie!
Pokręciłam głową z dezaprobatą, ale po kilku kolejnych namowach jednak wstałam i również zaczęłam zdejmować z siebie ciuchy. Czułam, że jeśli sama tego nie zrobię, on po prostu po mnie przyjdzie i wciągnie mnie do tej wody. Rozebrałam się do bielizny i ruszyłam w stronę Axla.
Woda rzeczywiście nie była specjalnie ciepła, ale dało się wytrzymać. Przed wejściem głębiej, natarłam nią prawie całe ciało, mając nadzieję, że dzięki temu będzie nieco lepiej. W końcu udało mi się wejść na tyle głęboko, by móc się zanurzyć.
- I jak Ci się podoba? – zapytał Rose, płynąc w moim kierunku.
- Nie jest źle – odparłam, po czym spojrzałam w niebo z uśmiechem. – I jest zdecydowanie piękniej niż w dzień.
- Noc ma swój urok, trzeba to przyznać – stwierdził, uśmiechając się tajemniczo. Następnie położył się na plecach i ponownie zaczął się ode mnie oddalać. – Płyń dalej, tu jest strasznie płytko!
Uśmiechnęłam się pod nosem i szybko zaczęłam go gonić. Jako że Rudzielec miał jednak znacznie lepszą wydolność płuc ode mnie, udało mi się to dopiero w momencie, kiedy się zatrzymał. Na szczęście wyczuwałam jeszcze jako tako grunt pod stopami.
Położyłam się na plecach i dryfowałam na wodzie, obserwując niebo i co jakiś czas zerkając kątem oka na Axla radośnie pływającego sobie w tą i z powrotem. Uroczy widok.
W pewnym momencie Rose zniknął z mojego pola widzenia. Nadal zdawało mi się, że słyszałam jak porusza się w wodzie, jednak, rozglądając się, nigdzie go nie dostrzegłam. Nagle za to poczułam dłonie na swoim ciele – jedną w tali, drugą na udzie. Po kilku sekundach Axl wynurzył się z oceanu, unosząc mnie do góry. Tkwił tak przez chwilę w bezruchu, wpatrując się we mnie magnetycznym spojrzeniem. Po chwili lekko rozchylił usta i nieznacznie zbliżył twarz w moją stronę. Czułam, jak przeszywa mnie swoim wzrokiem. Miałam wrażenie jakby chciał mnie pocałować, jednak nagle... jakby się rozmyślił. Posłał mi jedynie delikatny uśmiech.

***Perspektywa Slasha***

Siedziałem w swoim pokoju oparty o zagłówek łóżka, a na mojej klatce piersiowej leżała najbardziej urocza dziewczyna w całym pieprzonym Los Angeles, o ile nie na świecie. Bawiłem się jej pachnącymi, blond włosami, a ona w tym czasie trzymała w rękach moją ukochaną gitarę i z drobną pomocą z mojej strony próbowała wygrać na niej jakąś prostą melodię . Dwie ulubione kobiety w tym samym czasie. Czy mogło być coś piękniejszego?
Na dole nadal trwała impreza i bardzo dobrze było to słychać nawet przy zamkniętych drzwiach. Nie powiem oczywiście, żeby nie tańczyło mi się przyjemnie z Caroline, tym bardziej że ona bardzo to lubiła, no ale ile można. Poza tym, skoro już się tutaj pojawiła, to chciałem spędzić z nią trochę czasu sam na sam.
- Fajnie by było móc tu być tak na co dzień – powiedziała w pewnym momencie blondynka, opierając głowę na moim ramieniu. - Wiesz, mieszkać z Wami i w ogóle. Lubię to miejsce.
Westchnąłem cicho, przeplatając sobie kosmyk jej włosów przez palce.
- Mała, rozmawialiśmy już o tym przecież. Nie można nic zrobić, dopóki nie skończysz osiemnastu lat.
- Wiem, wiem – odparła nieco zgaszonym i smutnym tonem. - Ale naprawdę, już tak strasznie nie mogę się doczekać. Wtedy w końcu nie będę musiała robić tego, co mi każą, ani siedzieć całymi dniami w domu z powodu jakichś głupich szlabanów. Będę wolna – stwierdziła pewnie, jak za każdym razem, gdy wypowiadała się na ten temat. Mówiła o tym tak często, że nie trudno było się domyślić, iż było to jej największe pragnienie. - No i przede wszystkim będę mogła być cały czas z tobą, Saulie – dodała, odwracając lekko głowę w moją stronę, po czym odgarnęła mi włosy z twarzy i spojrzała w oczy, uśmiechając się.
 Cholera, ta mała była naprawdę niesamowita. A raczej niesamowite było to, co ze mną robiła. Normalnie raczej nie chciałabym mieć żadnej kobiety na stałe, a co dopiero mieszkać z nią pod jednym dachem. Zazwyczaj wolałem szybkie numerki na jedną noc. Laski przychodziły, ruchaliśmy się i rano wychodziły. Ewentualnie robiły mi śniadanie, ale to by było i tak na tyle. A w jej wypadku nie dość, że wcale nie myślałem wyłącznie o seksie, to jeszcze rzeczywiście chciałem, żeby ze mną zamieszkała. Po prostu chciałem ją mieć przy sobie cały czas. To było naprawdę dziwne i nie w moim stylu, ale, szczerze mówiąc... wcale nie było mi z tym źle. Wręcz przeciwnie.
- Jeszcze trochę, Car. Jeszcze trochę i wszystko będzie tak, jak mówisz – odpowiedziałem, gładząc ją po włosach i patrząc w jej piękne oczy. Po chwili przeniosłem jednak wzrok na usta. - Odłóż tę gitarę – powiedziałam, uśmiechając się zawadiacko.
Dziewczyna również się uśmiechnęła, po czym zrobiła to, o co po prosiłem. Następnie odwróciła się przodem do mnie i zaplotła mi ramiona na szyi, a ja chwyciłem ją w tali i szybko przysunąłem bliżej do siebie, by móc ją pocałować.
________________________________________
          Witam Was z kolejnym rozdziałem! Wiem, że miesiąc to i tak trochę długo, ale po prostu po takiej długiej przerwie idzie mi to jeszcze nieco wolniej, zwłaszcza że po napisaniu poprzedniego musiałam trochę odpocząć.
          Tak, wiem, że ten rozdział znowu jest pewnie trochę o niczym, ale to lepiej, zważając na fakt, że jeszcze nie wróciłam do swojego poziomu sprzed roku. Lepiej, żebym schrzaniła rozdział, który jest o niczym, niż jakiś ważny. A jest szansa, że ten trochę schrzaniłam, bo mi osobiście się średnio podoba.
          Wypowiedzi Gunsów w pierwszej scenie pochodzą z rzeczywistego wywiadu dla magazynu Sounds. Wszystkie zaczerpnęłam z książki Patrząc, jak krwawisz. Zamieszczone zdjęcie natomiast naprawdę pochodzi z dnia, w którym ten wywiad miał miejsce. 
          Co do Caroline i Slasha, to przepraszam, że urwałam w takim miejscu, ale jakoś miałam wrażenie, że tak będzie lepiej. W każdym razie nie nastąpiło tam nic, o czym koniecznie musielibyście wiedzieć. ;) No i oczywiście mam nadzieję, że taka nieco bardziej emocjonalna wersja Slasha przypadła Wam do gustu.
          No i co do Emmy i Axla... cierpliwości. Już naprawdę niedużo Wam jej potrzeba.
          Na sam koniec chciałabym jeszcze podziękować za dużą ilość komentarzy przy poprzednim rozdziałem, a także za ponad 70 tyś. wyświetleń na blogu. No i przede wszystkim dziękuję tym, którzy zostali tutaj mimo wszystko. Jesteście cudowni.
          Serdecznie pozdrawiam. :*